Weekend.
7 liter. Tak wiele
znaczących liter. Odliczasz już od środy. Ok., od wtorku. No dobra, nie
oszukujmy się. Już w poniedziałek o nim myślisz. Week – END. W czwartek czujesz
go w kościach. W piątek rano żyjesz już tylko tym. Odliczasz godziny, minuty,
sekundy. Wybija 16. szok! Radość! Niedowierzanie! Euforia! Wybiegasz z pracy,
zatrzaskujesz drzwi, tanecznym krokiem wskakujesz do auta, tramwaju, na rower.
Mkniesz do domu niczym błyskawica. Prędkość światła nie jest Ci obca. Czujesz
jak Twoje ciało wypełniają endorfiny. Jesteś Panem Świata, zwycięzcą w loterii.
W drodze do domu nie zapominasz wejść na insta i dodać post oznaczony
hasztagiem #piatekpiąteczekpiątunio. Niech wszyscy wiedzą no nie? Weekend Cię
uskrzydla, masz tyle energii, tyle planów, oczami wyobraźni widzisz te
wspaniałe rzeczy które robisz w te magiczne dni.
17.04– docierasz
do mieszkania, wchodzisz, jesteś w swoim azylu… odpalasz TV, kładziesz się na
kanapie…
I budzisz się w
sobotę o 12.18. wczorajszy makijaż, tłuste włosy, ból kręgosłupa, ból
istnienia. Dochodzisz do siebie późnym popołudniem, czasu zostaje tylko na
posprzątanie mieszkania po czym padasz wyczerpany do łóżka aby obudzić się dnia
kolejnego – ostatniego już dnia weekendu. A niedziela? No cóż… niedziela jest
już dniem „przed poniedziałkiem”. Myślami jesteś już w pracy, wisi nad tobą
widmo poniedziałkowego budzika. Chce Ci się płakać, nie chce żyć. I tak co
tydzień…
A więc weekend.
Śpieszmy się nim cieszyć, tak szybko odchodzi…
Komentarze
Prześlij komentarz